wtorek, 23 października 2012

Bocking - czyli alternatywna forma aktywnego spędzania czasu :)

Tym razem coś z zupełnie innej beczki. Chciałabym opowiedzieć w wielkim skrócie o fantastycznej formie aktywności fizycznej jaką jest bocking (nie mylić ze zbockingiem ;) ) Do niedawna nawet nie wiedziałam jak ten sport się nazywa, choć byłam świadoma, że istnieje. Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że sama tego spróbuję. Około pół roku temu, przez przypadek, trafiłam na stronę naszego trenera i przecierałam oczy ze zdumienia, że bocking jest obecny w moich okolicach, nie zastanawiając się za długo zgłosiłam się wraz chłopakiem na pierwsze zajęcia...



Ale o so chodzi? ;) Czyli co to jest bocking?

Bocking to sport polegający na bieganiu, skokach, akrobacjach na przyrządach Poweriser. Są to swego rodzaju szczudła, które swoim kształtem przypominają odnóża kangura i zostały stworzone przez niemieckiego konstruktora Alexandra Bocka. Sprzęt ten miał początkowo służyć żołnierzom w szybszym przemieszczaniu się (w bockerach/poweriserach można osiągnąć prędkość 40 km/h).
Zasada działania Poweriser opiera się na wykorzystaniu siły grawitacji i masy ciała. Po naciśnięciu stopą na specjalną sprężynę pod wływem masy ciała wytwarza się energia grawitacyjna, dzięki czemu sprężyny przesuwają się i wybijają użytkownika w górę lub do przodu z dużą szybkością. Uczucie, które jest spowodowane takim wybiciem się jest trudne do opisania.
(źródło: www.asport.pl)

Z czym się to je? Jak się to robi?

Pierwsze zajęcia to zazwyczaj opanowanie sztuki utrzymania równowagi. Zaczynamy zawsze od rozgrzewki. Następnie dostajemy ochraniacze, kask i oczywiście bockery, które zakładamy w pozycji siedzącej, najlepiej na jakimś podwyższeniu np. na murku lub barierce. Później przy asyście trenera stawiamy pierwsze kroki. Musimy pamiętać o wyprostowanej sylwetce. Ja dopiero na drugich zajęciach odważyłam się puścić dłonie trenera, ale wiele osób już w ciągu pierwszych kilkunastu minut radzi sobie samodzielnie. W ciągu kilku pierwszych zajęć tylko spokojnie chodziłam, z czasem zaczęłam biegać i skakać w miejscu. Jeśli chodzi o jakieś trudniejsze akrobacje, to jest to możliwe, gdy ogólnie jesteśmy bardzo sprawni ruchowo lub ćwiczmy np. gimnastykę akrobatyczną. Ja do takich osób nie należę, a mimo to bocking sprawia mi nie małą frajdę.

Co to daje? A co odbiera?

Po pierwsze masę radości, po drugie pozwala się pozbyć ogromnej ilości kalorii. W czasie prawidłowo wykonywanych ruchów (przy odpowiednio ułożonej sylwetce) pracuje nawet 90% mięśni! Po każdym treningu "padamy" z wycieńczenia, a  podkoszulki można wykręcać z potu. Po trzecie mam wrażenie, że po każdych zajęciach (wtedy, gdy uczestniczyłam w nich regularnie) moja kondycja była coraz lepsza. No i kolejny pozytyw, można poznać świetnych ludzi i miło spędzić czas na świeżym powietrzu.

Ile to kosztuje?

Koszt jednych zajęć trwających 60 minut waha się od 25 do 35 zł w zależności od pakietu. W cenie na czas trwania zajęć otrzymujemy ochraniacze na łokcie, kolana i dłonie oraz kask.

Samodzielny zakup oryginalnego sprzętu, to dość droga inwestycja. Cena mniejszych poweriserów to ok. 800 zł (sprzęt dobieramy do wagi ćwiczącego).

Podsumowując,
uważam, że bocking jest fantastyczną alternatywą dla osób, które np. tak jak ja szybko się nudzą tradycyjnym bieganiem lub po prostu go nie lubią. Warto też pamiętać, że czasem potrzeba kilku zajęć, aby się przełamać i próbować odważniejszych poczynań na tym sprzęcie. Na zachętę wrzucam kilka zdjęć z naszych treningów.







 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz