wtorek, 18 grudnia 2012

KONKURS

Uwaga, uwaga! Bardzo miło mi ogłosić pierwszy konkurs na moim blogu. Organizuję go, aby uczcić ilość dotychczasowych  wyświetleń My Own Glambition.

wtorek, 11 grudnia 2012

Zdobycze z Home and You + niespodzianka

PC116840

Kilka tygodni temu znajoma podarowała mi bon rabatowy do Home and You (ważny do 5 grudnia). Gdy go otrzymałam moje oczęta rozbłysły niczym nos  Rudolfa (tak tego od zaprzęgu ; ) ) W Home and You raczej pojawiam się tylko jako window shopper, ale pomarzyć zawsze można… Tym razem już nie było wyjścia, posiadając bon po prostu musiałam go wykorzystać. Okres przedświąteczny sprzyja raczej monotematycznym propozycjom dekoratorskim, ale jakimś cudem, wśród tego całego xmasowego “pierdółkowa” , znalazłam bardziej uniwersalne dodatki. Od dłuższego czasu zakupy mnie wręcz irytują, a chodzenie po galeriach przyprawia o bóle głowy (serio), ale tym razem do domu wróciłam bardzo usatysfakcjonowana, a nieoficjalnie mówiąc, wróciłam z bananem na buzi ; ) Teraz dzielę się swoją radością z Wami.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Zimoumilacze domowi

 

Tego posta dedykuję wszystkim zmarzluchom  : )

W przeciwieństwie do większości moich znajomych lubię zimę. Tak lubię i nie boję się tego głośno powiedzieć ;) No może nie, aż tak bardzo jak lato  ;) i lepiej, żeby typowa zima nie trwała do marca czy kwietnia , ale mimo wszystko czas zimowy  kojarzy mi się dobrze, bo zima to jazda na nartach, Święta Bożegonarodzenia, które jak żadne inne mają taki cudowny klimat, grzańce winne i piwne, śnieżek za oknem itd. Przedstawię dziś w jaki sposób umilam sobie zimowe dni.

 

PC096752Zima dla mnie to przede wszystkim mania świeczkowania. Uwielbiam zapalać świece zapachowe  właśnie tą porą roku. Moje ulubione pochodzą z Biedrony, są niedrogie (ok. 5 zł, w promocji 3,50 zł), a pachną na tyle inetnsywnie , że po kilkunastu minutach można je zgasić, a w pomieszczeniu aromat unosi się jeszcze przez długi czas.

                                                                                                                                        DSC04618

 

Moi zimowi umilacze to także wszelkiego rodzaju grube skarpetki  lub cieplutkie bamboszki. W tym roku skusiłam się na parę nowych bambochów z Deichman’a. 

 

 

PC096788Nie wyobrażam sobie żadnej pory roku bez różnorodnych herbat. Uwielbiam herbaty zielone, białe, nawet do czerwonej się przekonałam, ale zimą pozwalam sobie na dopieszczanie w tym względzie i kupuję herbatki na wagę, przede wszystkim owocowe. W zimne dni do zwykłej zielonej herbaty dodaję świeżo utarty imbir – rozgrzewanko z prawdziwego zdarzenia gwarantowane.

 

PC096785

 

Jak już jesteśmy przy napojach to grzechem byłoby nie wspomnieć o grzańcach : ) Uwielbiam gorące piwo/wino z dodatkiem przyprawy korzennej, goździków, imbiru i domowej roboty soku malinowego.

 

 

PC096735Muszę przyznać, że jest jedna rzecz, która mnie szczególnie nie cieszy zimą – krótkie dni i brak odpowiedniej ilości promieni słonecznych, aaale zawsze można to przekuć na jakąś korzyść. W czasie długich wieczorów można nadrobić zaległości filmowe lub zagrać w gry planszowe : ) np. w  Agricolę, już się nie mogę doczekać kolejnej partii. Uwaga to wciąga i zajmuje sporo czasu.

 

A Wy w jaki sposób zimujecie w domu?

sobota, 8 grudnia 2012

Buble kosmetyczne - cz.1

Tym razem postanowiłam podzielić się z Wami listą "niewypałów" kosmetycznych. Są to produkty, których już nigdy ponownie nie kupię

Krem pod oczy wygładzający - Ziaja Sopot Spa Receptura młodości



Na pierwszy rzut idzie krem pod oczy z Ziaji, który wg.zapewnień producenta ma m.in. nawilżać i uelastyczniać naskórek, skutecznie wygładzać zmarszczki itp.Szczerze mówiąc, najbardziej zależy mi zawsze na nawilżeniu i wygładzeniu skóry pod oczami. Niestety Ziaja mnie tym razem mocno zawiodła, przede wszystkim jeśli chodzi o nawilżenie. Stosując ten krem miałam wrażenie, że skóra jest jeszcze bardziej ściągnięta i wręcz domaga się solidnej dawki nawilżenia. Krem nie robił niczego dobrego dla delikatnej skóry pod oczami. Dla mnie to totalny fail.

Aksamitne mleczko nawilżające - Nivea Baby


Kolejny bubel, choć może się czepiam, bo to właściwie produkt przeznaczony dla dzieci, ale skusił mnie obietnicą długotrwałego nawilżenia. Tego właśnie oczekuję od mleczka czy balsamu do ciała. Nivea Baby nie sprawdzi ł się w roli nawilżacza w ogóle. Nie mówiąc już o wchłanianiu, które trwa wieki. Teraz mieszka sobie w łazience i używam go do rąk tuż po umyciu. W tej formie też się niespecjalnie sprawdza, ale nie chcę go wyrzucić. Jestem już blisko dna, więc niedługo nadejdzie czas pożegnania.

Płyn micelarny do demakijażu - Paese


Teraz micel z Paese. Gdyby nie to, że dostałam go za ok. 4 zł jako dodatek do cienia do oczu, to chyba zwróciłabym go pani sprzedającej. Ciężko mi uwierzyć, że ten delikwent otrzymał tytuł ”Doskonałości roku 2010 Twojego Stylu”. Napis na buteleczce dumnie głosi, że płyn daje natychmiastowe uczucie ukojenia i świeżości, a co najśmieszniejsze łagodzi podrażnienia. No way, to raczej on przyczynia się do powstawania takowych. Śmierdzi jak flaszka wódki i zaryzykuję stwierdzeniem, że alkus na głodzie miałby z niego niezły użytek. Jak w ogóle można było napisać na opakowaniu o jego właściwościach łagodzących przy takiej ilości drażniącego alkoholu w składzie. Ale Polka potrafi, używam go do czyszczenia zabrudzonych pędzelków do makijażu oczu ;)

Spray ułatwiający rozczesywanie, zwiększona objętość, Volume Collagene z L'oreal Elseve


To bublątko pochodzi jeszcze z czasów, gdy miałam niewiele pojęcia o pielęgnacji i stylizacji sprzyjającej moim włosom. Nie twierdzę, że teraz w ogóle nie używam drogeryjnych stylizatorów, ale dzieje się tak bardzo, bardzo rzadko. Wracając do tematu, spray zakupiłam z nadzieją, że po jego użyciu moje włosy zyskają większą objętość. Niestety takiego efektu w ogóle nie zauważyłam, więc stoi sobie takie bezużyteczne psikadło w szafce.


Czas na kolorówkę

Podkład Revlon ColorStay


Zacznę od najbardziej okrzyczanego na polskich blogach podkładu wszechczasów… Tak, tylko, że dla mnie to jest mazidło-do-bani wszechczasów. Podkład ColorStay był dla mnie jednym z największych rozczarowań, po wszystkich zachwytach w sferze blogowo-youyubowej i ja uległam, ale niestety o tym podkładzie nie mogę powiedzieć nic dobrego. Produkt reklamowany i zachwalany jako mocno kryjący, nie radził sobie np. z moimi zaczerwienieniami w okolicach ust i nosa, co więcej nałożony nawet w niewielkiej ilości tworzył efekt maski i podkreślał wszelkie nierówności i suche skórki, a pory wyzierały na świat znacznie odważniej niż zwykle. Nie mówiąc już o zupełnie niefunkcjonalnej szklanej buteleczce bez pompki. Wydobycie odpowiedniej ilości produktu graniczyło z cudem. Temu panu mówię głośne, zdecydowane: NIE!

Lakier do paznokci Revlon (nr 85 Minted)


Kolejny „przyjemniaczek „ z Revlonu. Na szczęście otrzymany w prezencie, więc jakoś przeboleję jego niedostatki. Lakier ma przecudny kolor, zarówno w buteleczce, jak i na paznokciu, jednakże jego żywotność na pazurkach jest tak krótka (niecały dzień bez odprysków), że aż boli. Stosowałam go z bazą, bez bazy, z lakierem nawierzchniowym i zawsze to samo, a szkoda bo uwielbiam jego kolor. Nie jestem lakiero- czy paznokcio-maniaczką, ale to przykre, że nie najtańszy lakier jest tak kiepskiej jakości.

Tusz do rzęs Colossal Volume Express w kolorze Glam Plum


Ostatni kolorowy „bubuś” otrzymałam jako gratis przy zakupie jego kolegi w odcieniu czarnym w wersji wodoodpornej. I tutaj, o ironio, czarny Colossal jest moim ulubieńcem wśród tuszy, a ten sprezentowany w wersji śliwkowej nie nadaje się do niczego. Mam zielone oczy i liczyłam, że fiolet wzmocni odcień tęczówki, niestety tusz jest tak słabo napigmentowany, że aż prawie niewidoczny na moich ciemnych rzęsach. Jedyne co robi z moim rzęsami, to lekko je unosi i pogrubia. Może sprawdzi się u jakieś jasno-rzęsnej kobietki. Jakieś chętne? Jeśli tak to oddam za darmo. Może rzeczywiście przysłuży się na jasnych włoskach.

A może któraś z Was używała tych produktów? Jakie macie o nich zdanie? A może macie jakieś pomysły co do ich wykorzystania w jakimś innym celu niż są do tego przeznaczone?

A to zapowiedź kolejnego posta :) Siedzę na L-4 i produkuję :)


piątek, 7 grudnia 2012

Jesienno-zimowe zrzucanie skóry, czyli o kuracji złuszczająco-oczyszczającej słów kilka

Od kliku lat (3 lub 4) jesienią, mniej więcej w październiku zaczynam kurację kwasową złuszczająco-oczyszczającą. Potrzebuję tego typu pielęgnacji, ponieważ posiadam cerę mieszaną z tendencją do przetłuszczania i niestety o dużych porach.

Kwasy np. AHA, kwas salicylowy pomagają złuszczyć martwy naskórek, oczyścić głębokie warstwy skóry, pozbyć się zaskórników, trądziku oraz zwęzić pory, działają przeciwzapalnie i przeciwbakteryjnie.

Zacznę od wyjaśnienia dlaczego kurację kwasami stosuję jesienią i zimą. Kwasy powodują, że nasza skóra staje się bardziej wrażliwa, odsłaniamy jej "ukrytą" pod starym naskórkiem warstwę dlatego też należy ją szczególnie chronić przed czynnikami zewnętrznym w czasie trwania takiej kuracji. Mam tu na myśli przede wszystkim promieniowanie słoneczne. Wiemy, że w naszej szerokości geograficznej słonko najkrócej operuje właśnie w okresie jesienno-zimowym i wtedy robi nam najmniej krzywdy. Oczywiście kwasy można stosować także w czasie wiosennym czy letnim, ale wtedy w dzień należy stosować naprawdę wysoką ochronę przed słońcem. Nie mam w sobie na tyle wytrwałości i cierpliwości, żeby przed każdym wyjściem na zewnątrz w lecie stosować wysokie filtry, które niestety nie dodają urody, zostaję zatem przy złuszczaniu jesienno-zimowym bez potrzeby stosowania bardzo wysokich SPF.

W czasie mojej przygody z kwasami przetestowałam 3 różne produkty, o których pokrótce dziś opowiem. Nie mogę wśród nich wskazać na faworyta, ponieważ każdy sprawdził się dobrze w innej dziedzinie. Na końcu posta nie pojawią się zatem słowa "And the winner is...", a opisy kremów będą bardziej ogólne, więc nie traktujcie ich jako szczegółowych recenzji.



Muszę również zaznaczyć, że każdy z poniżej wymienionych produktów powoduje u mnie początkowo podrażnienie i zaczerwienienie skóry oraz lekki wysyp nieprzyjaciół na twarzy. Generalnie zawsze przeczekuję okres pogorszenia stanu twarzy, bo tak zalecają lekarze dermatologii, sugerując, że skóra się oczyszcza. Kremy złuszczające stosuję prawie codziennie na noc. Jeśli skóra reaguje zbyt gwałtownie to robię kilkudniową przerwę, po której wszystko wraca do normy.

Pierwsze 3 kuracje złuszczające przeprowadziłam kremem Effaclar K z La Roche Posay, który zawiera niewielką ilość kwasu salicylowego. Pamiętam, że w początkowej fazie stosowania używałam go rano i wieczorem. Nadawał się świetnie pod makijaż i matowił cerę. Miał cytrusowy zapach. Jak już wspomniałam na początku moja twarz była mocno zaczerwieniona i od czasu do czasu pojawiał się problem suchych skórek zwłaszcza na skrzydełkach nosa.
Po ok. 1,5 miesiąca stosowania tego kremu, głównie na noc zauważyłam, znaczną poprawę w kwestii gładkości skóry, spore zmniejszenie porów (co było dla mnie nie lada zaskoczeniem)i brak problemów z wypryskami.

W zeszłym roku po raz pierwszy zastosowałam inny krem tego typu i był to TriaAcneal z Avene, zawierający kwas glikolowy. Po dwóch seriach z Effaclarem K, jak to typowa kobietka, zapragnęłam zmiany. TriAcneal różnił się od poprzednika konsystencją, Effaclar K był bardziej żelowy, a produkt z Avene gęstszy, przypominający maść.
Do sedna, działanie TriAcnealu w moim przypadku było trochę za słabe. Krem na pewno przyczynił się do sporego wygładzenia skóry i do lekkiego zmniejszenia porów, ale nie aż tak widocznego jak w przypadku Effaclaru K. Istnieje też prawdopodobieństwo, że za szybko go odstawiłam. Być może jeszcze dam mu szansę.

W tym roku postawiłam na kolejny produkt z LRP - Effaclar Duo z kwasem LHA, który jest pochodną kwasu salicylowego. Używam go od ponad miesiąca, więc nie mogę jeszcze wystawić mu oceny. Byłoby to nieuczciwe wobec niego ;) Jak dotąd mogę stwierdzić, że początkowa reakcja taka jak zawsze, czyli mocne zaczerwienienie i pieczenie skóry, lekki wysyp. Już teraz widzę, że działa znacznie delikatniej niż jego braciszek Effaclar K, co nie znaczy, że gorzej. Mam wrażenie, że Effaclar Duo potrzebuje więcej czasu, żeby się "otworzyć" ;) Do tej pory lekko wygładził cerę delikatnie zwęził pory i wyrównał koloryt, zobaczymy co będzie dalej...

And now last but not least, NAWILŻANIE!


W czasie kuracji złuszczającej należy bezwzględnie pamiętać o nawilżaniu cery. W czasie mojej pierwszej kuracji, byłam mocno niedoinformowana i używałam praktycznie tylko i wyłącznie kremu z kwasem. Gdy sytuacja stawała się coraz gorsza - skóra była jak pergamin, poszłam po rozum do głowy. Pamiętam, że w czasie pierwszej kuracji świetnie sprawdził się u mnie krem z LRP - Hydraphase Legere, który załagodził podrażnienia i nawilżył skórę, choć chwilę to potrwało.


Aktualnie używam kremów Hydreane Legere lub Riche również z LRP. Zimą dobrego kremu ochronnego (o tym niedługo), a 1 lub 2 razy w tygodniu na noc zarzucam "rybkę" i bynajmniej nie na ruszt ;) Chodzi o rybki Dermogal z firmy Gal z witaminami A i E, które mocno nawilżają i łagodzą podrażnienia.






Ulubieńcy listopada '12

Muszę przyznać, że w tym miesiącu lista ulubieńców nie będzie zbyt długa. To był "miesiąc lenia", zwłaszcza jeśli chodzi o makijaż czy pielęgnację. Let's get it started.


Olej z pestek śliwki





Coraz niższe temperatury, wiatr i deszcz powodują, że końce moich włosów potrzebują szczególnej troski. Od silikonów raczej stronię, także najlepsze w tej kwestii są olejki. Olejek z pestek śliwki zamówiłam kilka miesięcy temu na stronie Zrób Sobie Krem do stworzenia własnej mgiełki dwufazowej. Teraz służy mi właśnie do zabezpieczania końcówek. Kropelkę olejku rozgrzewam w dłoni i nanoszę na same końce. Jak na razie olejek sprawuje się w porządku, nałożony w odpowiedniej ilości (czyli skromnej) nadaje końcówkom połysku i zapobiega znienawidzonemu przeze mnie efektowi puszenia (nie mylić z "push up'em ;) )
P.S. Olejek ten, paradoksalnie, pachnie MARCEPANEM :p



Oliwka rumiankowa w żelu Johnson&Johnson




W okresie jesienno-zimowym zawsze powraca do mnie problem przesuszenia i szorstkości skóry całego ciała, a zwłaszcza ramion, nóg i pleców. Objawia się to nieprzyjemnym swędzeniem, a czasem łuszczeniem skóry. Nadal szukam ideału (balsamu, olejku), ale mam też kilka sprawdzonych produktów, które może idealne nie są, ale działają naprawdę dobrze. W tym miesiącu królowała oliwka z J&J. Nie jest tak tłusta jak zwykła oliwka i ma znośny czas wchłaniania (zwłaszcza nałożona na jeszcze trochę wilgotną skórę), nawilża/natłuszcza na dłużej niż balsam. Jak na razie to mi w zupełności wystarcza.


DUO: Podkład w sztyfcie Pan Stick i puder prasowany Creme Puff - Max Factor


Jak już wspomniałam tegoroczny listopad nie obfitował w regularny make up. Ponure poranki nie nastrajały mnie do wykonania większej ilości kroków pielęgnacyjnych i makijażowych niż te, które uważam za podstawowe. Mam tu na myśli: krem na twarz, szyję i pod oczy, korektor, czasem puder i tusz do rzęs. Przez większą część listopada tak to właśnie wyglądało.
Niezastąpieni w takiej wersji minimum byli niezmiennie od ok. 2 lat panowie z firmy Max Factor.

Pan Stick to właściwie podkład, jednakże ja stosuję go na całą twarz tylko na bardzo dużych mrozach (gdyż jest oparty na bazie tłuszczowej - o tym w jednym z najbliższych postów), a na co dzień (właściwie zawsze, gdy wychodzę do ludzi) używam go jako korektora na zaczerwienia wokół nosa i ust (moja zmora).

Creme Puff z kolei stosuję na całą twarz, gdy nie mam ochoty na zastosowanie podkładu. Oczywiście puder ten nie zapewnia takiego krycia i wyrównania kolorytu jak płynny podkład, ale gdy nie mam większych problemów na twarzy jest wystarczający, zwłaszcza, gdy towarzyszy mu jego przyjaciel Pan Stick.

Masło Shea z Biochemii Urody


Od ponad miesiąca na noc stosuję krem z kwasami służący złuszczeniu i oczyszczeniu skóry twarzy. Oprócz wyżej wspomnianych właściwości ma również działanie wysuszające, nie tylko na powierzchni twarzy, na którą jest nakładany, ale również w jej okolicach. U mnie cierpią najbardziej usta, są przesuszone i łuszczą się, dlatego też staram się je chronić. Masło shea bardzo dobrze sprawdza się w roli "ochroniarza", jego tłusta i bardzo treściwa formuła pokrywa usta zabezpieczająca warstwą. Używam go na noc i na dzień tuż przed wyjściem z domu.

Teraz czas na dwóch niekosmetycznych ulubieńców :)

Czekolada "Cocoacara" - Terravita



Ze względów zdrowotnych nie powinnam jeść praktycznie w ogóle cukrów prostych, co dla wieloletniego, nałogowego czekoladożercy jest nie lada wyzwaniem ;/ Aaale od czasu do czasu mogę sobie pozwolić na gorzką czekoladę z wysoką zawartością kakao. Znalazłam taką, która jest przepyszna, w miarę tania i co najlepsze po zjedzeniu jednej kostki wcale nie mam potrzeby dobrania się do następnej i następnej i ... jak to dawniej bywało. Moje ulubione wersje to czerwona z pomarańczą i chilli i zielona z kawą i kardamonem. Mniammm ....


Ostatni ulubieniec to piosenka. Chodziła za mną baaardzo długo. Któregoś dnia w drodze do pracy bardzo chciałam ją usłyszeć i udało się 3 razy pod rząd w 3 różnych (oczywiście komercyjnych) stacjach ;) w ciągu ok. 15 minut :) Pioseneczka to zremixowany utwór Lykke Li - I follow Rivers. Link poniżej.

http://www.youtube.com/watch?v=oS6wfWu0JvA