poniedziałek, 29 października 2012

My finger is on the " bottom", czyli recenzja - Savon Noir A l'Eucalyptus


 Moje czarne mydełko sięgnęło dna, jest to zatem dobry moment na rzetelną recenzję tego produktu.




Pojemność:
100 g

Konsystencja:
ciągnący się kleik, dość rzadki

Zapach:
eukaliptusowy

Wydajność:
Bardzo wydajny

Cena:
ok. 28 zł

Dostępność:
mydlarnia u franciszka, internet


Mydło zakupiłam w lutym lub w marcu zeszłego roku w moim mieście w Mydlarni u Franciszka. Chciałam jakiejś alternatywy w kwestii enzymatycznego peelingowania cery i sprzedawczyni poleciła mi właśnie Savon Noir.

 Początkowo byłam zdziwiona konsystencją produktu, ale przyzwyczaiłam się do niej. Zapach, który początkowo kojarzył mi się z maścią Vick'a z czasem zaczął mi odpowiadać, a skojarzenia wiązały się już tylko z czystą cerą :)

Mydełka używałam ok. 2-3 razy w tygodniu, a czasem co 2 tygodnie. Zazwyczaj stosowałam je jako produkt myjący, czyli nakładam na zwilżoną twarz, masowałam i spłukiwałam, a gdy miałam ochotę na delikatny peeling pozostawiałam je na wcześniej oczyszczonej  twarzy na ok. 5-10 minut i po tym czasie dokładnie zmywałam kolistymi ruchami.

Efekty były fantastyczne, zachwyciła mnie gładkość skóry twarzy i uczucie bardzo dobrego oczyszczenia bez nieprzyjemnego wrażenia ściągnięcia twarzy. Taki efekt ciężko mi osiągnąć nawet peelingiem gruboziarnistym.

Podsumowując,
polecam tą odmianę mydełka posiadaczkom cery przetłuszczającej się lub mieszanej, które oczekują od produktu myjącego czystości i gładkości cery, ale bez efektu przesuszenia.

UWAGA
aktualnie skusiłam się na najzwyklejsze mydło Savon Noir i mam wrażenie, że efekty nie są już tak spektakularne. Przetestuję jeszcze ten produkt i dam znać czy rzeczywiście jest gorszy w działaniu od wersji eukaliptusowej. Klasyczne Savon Noir, które posiadam wygląda tak:

niedziela, 28 października 2012

Recenzja - olejek myjący "Drzewko herbaciane" z Biochemii Urody



Pojemność:
120 ml

Konsystencja:
oleista ale nie bardzo gęsta

Kolor:
złotawy

Zapach:
Świeży, ziołowy

Wydajność:
Bardzo wydajny

Cena:
ok. 11 zł


Działanie składników aktywnych:
Drzewo herbaciane (Melaleuca Alternifolia) to wiecznie-zielone, średniej wielkości drzewo, występujące głównie w Australii. Drzewo to nie ma nic wspólnego z herbatą, nazwa 'drzewo herbaciane' została mu nadana przez Kapitana Cooka i innych brytyjskich kolonizatorów Australii, którzy na wzór Aborygenów używali listków do parzenia aromatycznego napoju zastępującego herbatę.
Olejek drzewka herbacianego wykazuje działanie antyseptyczne, antybakteryjne, antywirusowe, przeciwgrzybicze oraz działa łagodząco i przeciwzapalnie. Polecany jest w przypadku cery tłustej, trądzikowej oraz przy skłonnościach do wyprysków, podrażnień i stanów zapalnych skóry.
Od strony aromatycznej, zapach olejku działa na organizm uspokajająco, łagodzi zdenerwowanie i napięcie.
 Źródło: http://www.biochemiaurody.com

Moje spostrzeżenia:
Jest to kolejny produkt z Bichemii Urody, który mnie nie zawiódł. Kupiłam go na wiosnę tego roku, gdy zaczęłam przygodę z OCM, przygoda skończyła się po ok. miesiącu (o tym kiedy indziej), a olejek nadal mi wiernie służy.

Olejku nie używam codziennie, lecz wtedy, gdy zmywam  cięższe podkłady, krem BB Skin 79 lub kiedy po prostu mam na to ochotę.

Bardzo niewielką ilość produktu (należy uważać, żeby nie przesadzić z ilością) nakładam na zwilżoną twarz i masuję przez ok. minutę, następnie dokładnie spłukuję ciepłą wodą. Czasem dodatkowo zmywam go mydełkiem z Aleppo. Produkt nie pieni się, ale bardzo dobrze się go aplikuje. Nigdy nie próbowałam nim zmyć makijażu oczu, ale również można go stosować w tym celu.

Olejek fantastycznie radzi sobie nawet z bardzo trwałymi makijażami, ale w ogóle nie przesusza skóry, ani też jej nie przetłuszcza. Czasem po jego zastosowaniu zapominam, że jeszcze nie nałożyłam kremu na twarz, gdyż nie czuję żadnego uczucia ściągnięcia.

U mnie absolutnie nie powoduje zatykania porów i mam wrażanie, że radzi sobie świetnie ze sporadycznie pojawiającymi się na mojej twarzy wypryskami.

Co więcej w wakacje służył mi do zmywania filtrów z twarzy i całego ciała. Żadne mydło, płyn czy żel do demakijażu nie był w stanie sobie poradzić z niektórymi filtrami, co kończyło się zapchanymi porami lub wypryskami. Ten produkt spisywał się wzorowo!

Podsumowując, 
olejek jest dla mojej cery (mieszanej ze skłonnością do przetłuszczania w strefie T) fantastyczny! Polecam go z czystym sumieniem. Posiadam też pomarańczowy olejek myjący, który może nie ma takich włciwości przeciwzapalnych jak ten opisany powyżej, ale również jest godny polecenia i do tego cudownie pachnie.

P.S.

Powyższe zdjęcie nie jest zbyt pięknej urody, ale tak wygląda opakowanie po kilku miesiącach użytkowania. Etykietka, z której nie można nic odczytać zawierała nazwę produktu.
 

sobota, 27 października 2012

Recenzja - Płyn do demakijażu oczu - All about eyes



Pojemność:
125 ml

Konsystencja:
wodnista, rzadka

Cena:
ok. 5 zł

Dostępność:
supermarkety TESCO

Zapewnienia producenta:
Struktury micelarne zapewniają niezwykle wysoką skuteczność oczyszczania, suwają nadmiar sebum, zanieczyszczenia oraz makijaż. Oliwa z oliwek nawilża skórę wokół oczu, wyciąg ze świetlika działa kojąco i zabezpiecza oczy przed podrażnieniem.

Moje spostrzeżenia:
Na samym początku muszę podkreślić, że produktu tego używam tylko i wyłącznie do zmywania tuszu niewodoodpornego i cieni zaaplikowanych na bazę Art Deco.

Zużyłam ok. 5 opakowań tego płynu i mimo, że czasem używam jakiegoś innego to zawsze do niego wracam A dlaczego?

Po pierwsze płyn jest naprawdę wydajny, oceniłabym jego wydajność na dobrą.

 Zauważyłam, że używając go w większej ilości oczy lekko pieką, ale gdy nakładam rozsądną ilość na wacik wszystko jest w porządku, zero podrażnienia.

Płyn świetnie sobie radzi z makijażem niewodoodpornym, wystarczy chwilę przytrzymać zwilżony nim wacik na powiece i wszystko ładnie schodzi bez zbędnego pocierania i naciągania powiek.

Moim zdaniem płyn nie nadaje się do zmywania makijażu wodoodpornego, od tego są dwufazówki.

Jeśli chodzi o nawilżenie okolic oczu, to ciężko mi to stwierdzić, bo zawsze po demakijażu stosuję krem po oczy, mogę tylko zapewnić, że w moim przypadku na pewno nie powoduje uczucia ściągnięcia.

Opakowanie nie powala designem, ale wybaczam mu to za świetne działanie i bardzo korzystną cenę.

Podsumowując, w przypadku zmywania makijażu niewodoodpornego jest to mój niekwestionowany ulubieniec.



wtorek, 23 października 2012

Bocking - czyli alternatywna forma aktywnego spędzania czasu :)

Tym razem coś z zupełnie innej beczki. Chciałabym opowiedzieć w wielkim skrócie o fantastycznej formie aktywności fizycznej jaką jest bocking (nie mylić ze zbockingiem ;) ) Do niedawna nawet nie wiedziałam jak ten sport się nazywa, choć byłam świadoma, że istnieje. Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że sama tego spróbuję. Około pół roku temu, przez przypadek, trafiłam na stronę naszego trenera i przecierałam oczy ze zdumienia, że bocking jest obecny w moich okolicach, nie zastanawiając się za długo zgłosiłam się wraz chłopakiem na pierwsze zajęcia...



Ale o so chodzi? ;) Czyli co to jest bocking?

Bocking to sport polegający na bieganiu, skokach, akrobacjach na przyrządach Poweriser. Są to swego rodzaju szczudła, które swoim kształtem przypominają odnóża kangura i zostały stworzone przez niemieckiego konstruktora Alexandra Bocka. Sprzęt ten miał początkowo służyć żołnierzom w szybszym przemieszczaniu się (w bockerach/poweriserach można osiągnąć prędkość 40 km/h).
Zasada działania Poweriser opiera się na wykorzystaniu siły grawitacji i masy ciała. Po naciśnięciu stopą na specjalną sprężynę pod wływem masy ciała wytwarza się energia grawitacyjna, dzięki czemu sprężyny przesuwają się i wybijają użytkownika w górę lub do przodu z dużą szybkością. Uczucie, które jest spowodowane takim wybiciem się jest trudne do opisania.
(źródło: www.asport.pl)

Z czym się to je? Jak się to robi?

Pierwsze zajęcia to zazwyczaj opanowanie sztuki utrzymania równowagi. Zaczynamy zawsze od rozgrzewki. Następnie dostajemy ochraniacze, kask i oczywiście bockery, które zakładamy w pozycji siedzącej, najlepiej na jakimś podwyższeniu np. na murku lub barierce. Później przy asyście trenera stawiamy pierwsze kroki. Musimy pamiętać o wyprostowanej sylwetce. Ja dopiero na drugich zajęciach odważyłam się puścić dłonie trenera, ale wiele osób już w ciągu pierwszych kilkunastu minut radzi sobie samodzielnie. W ciągu kilku pierwszych zajęć tylko spokojnie chodziłam, z czasem zaczęłam biegać i skakać w miejscu. Jeśli chodzi o jakieś trudniejsze akrobacje, to jest to możliwe, gdy ogólnie jesteśmy bardzo sprawni ruchowo lub ćwiczmy np. gimnastykę akrobatyczną. Ja do takich osób nie należę, a mimo to bocking sprawia mi nie małą frajdę.

Co to daje? A co odbiera?

Po pierwsze masę radości, po drugie pozwala się pozbyć ogromnej ilości kalorii. W czasie prawidłowo wykonywanych ruchów (przy odpowiednio ułożonej sylwetce) pracuje nawet 90% mięśni! Po każdym treningu "padamy" z wycieńczenia, a  podkoszulki można wykręcać z potu. Po trzecie mam wrażenie, że po każdych zajęciach (wtedy, gdy uczestniczyłam w nich regularnie) moja kondycja była coraz lepsza. No i kolejny pozytyw, można poznać świetnych ludzi i miło spędzić czas na świeżym powietrzu.

Ile to kosztuje?

Koszt jednych zajęć trwających 60 minut waha się od 25 do 35 zł w zależności od pakietu. W cenie na czas trwania zajęć otrzymujemy ochraniacze na łokcie, kolana i dłonie oraz kask.

Samodzielny zakup oryginalnego sprzętu, to dość droga inwestycja. Cena mniejszych poweriserów to ok. 800 zł (sprzęt dobieramy do wagi ćwiczącego).

Podsumowując,
uważam, że bocking jest fantastyczną alternatywą dla osób, które np. tak jak ja szybko się nudzą tradycyjnym bieganiem lub po prostu go nie lubią. Warto też pamiętać, że czasem potrzeba kilku zajęć, aby się przełamać i próbować odważniejszych poczynań na tym sprzęcie. Na zachętę wrzucam kilka zdjęć z naszych treningów.







 

OOTD 3 - "Black and White" + bonus ;)

Hello,

znowu OOTD, tym razem z minionego weekendu, chyba ostatniego tak cudownie ciepłego i słonecznego  w tym roku. W roli głównej oversizowy żakiet i również o rozmiar za duży T-shirt.






żakiet - Attention  | T-shirt - Reserved |  spodnie - C&A |  buty - Nicco |  torebka - H&M |  zegarek - Madison New York



A teraz bonusik w wersji "white" ;)




poniedziałek, 15 października 2012

OOTD 2 "Dark chocolate"

Dziś ootd z wczoraj, pogoda nas wyjątkowo rozpieszczała, w pewnym momencie było mi nawet za gorąco :) I love the sun. Ubiór prosty, bez udziwnień, nie jestem modową guru, nie podążam też ślepo za trendami. Tutaj w barwach jesiennych, może trochę monotematycznie, jeśli chodzi o kolor, ale czasem lubię właśnie takie zestawienia monocolor.







kurtka - Top Shop (SH) |  golf, spodnie  - C&A | buty - Nicco | torebka - Parfois | bransoletka - no name | naszyjnik - House | okulary - Solano



wtorek, 9 października 2012

15 Hair Project - Post 3 "Dzisiejsza rutyna"

Hello,

z uporem maniaka kontynuuję posty z 15 HP. Dzieje się tak dlatego, że moje wieczorne powroty z pracy uniemożliwiają mi zrobienie zdjęć np. OTTD lub zdjęcia czegokolwiek innego w przyzwoitym świetle . Dlatego też na razie post o tym co nie wymaga "sesji".

Dziś o rutynie, czyli jak wygląda moja obecna pielęgnacja włosów. Zacznę od wersji "hardcore", czyli maksymalnej ilości produktów jakiej używam, bo np. mam trochę więcej czasu niż zwykle.


OLEJOWANIE

Zacznę od olejowania, które jest już tak dobrze opisane i tak dobrze znane, że aż strach o nim pisać. Mimo wszystko ten zabieg tak znacząco odmienił kondycję moich włosów, że grzechem byłoby o nim nie wspomnieć. Olej jakiego aktualnie używam to Khadi (jego pełną recenzję zanjdziecie TU). W wielkim skrócie: nakładam go na nieumyte włosy oraz skórę głowy 2 lub 3 razy w tygodniu na ok. 5 godz. Z powodu chronicznego braku czasu, ostatnio tylko na ok.2.




MYCIE

 Po upływie 2-5 godz. myję włosy najczęściej Balsamem Baby Dream Fur Mama lub szamponem BabyDream, a ostatnio od czasu do czasu kofeinowym szamponem z Alterry (wszystkie te produkty są produkowane dla Rossmanna). Zabieg mycia staram się wykonywać przy użyciu letniej wody. Włosy myję zawsze 2 razy.










  Jeśli zdarzy mi się użyć  produkty do stylizacji zawierające sylikony lub lakier do włosów (choć w zasadzie dzieje się to bardzo rzadko), to sięgam po szampon mocno oczyszczający Schwarzkopf Bonacure Deep Cleansing. Raz na ok. 2 tygodnie robię cukrowy peeling skóry (przepis znalazłam na blogu Anwen).



MASKA


Na osuszone ręcznikiem włosy nakładam maskę, a właściwie to 2 maski i są to zazwyczaj maski z Biovaxu: na skórę głowy Biovax do włosów wypadających, a na długość Biovax migdałowy do suchych. Jednakże, moje włosy wielokrotnie dawały mi sygnały, że co za dużo to nie zdrowo i Biovaxu migdałowego (z dużą ilością protein) używam naprzemiennie z maską Natur Vital Aloesową, która zawiera więcej humektantów (nawilżaczy). Po zaaplikowaniu maski, włosy upinam, zakładam foliowy czepek, czasem podgrzewam go suszarką, opatulam całość ręcznikiem i pozostawiam produkt na min. 30 minut do góra 40. Po tym czasie bardzo dokładnie spłukuję maskę letnią wodą.







ODŻYWKA DO SPŁUKIWANIA

Czasem udaje mi się znaleźć chwilkę na nałożenie jeszcze odżywki d/s. Używam okrzyczanej przez "zakręcone" włosomaniaczki odżywki z Isany z olejkiem z babassu. Zauważyłam, że używana od czasu do czasu daje u mnie o wiele lepsze rezultaty niż używana po każdym myciu. Odżywkę spłukuję po ok. 5-10 minutach. Ostatnie płukanie zawszę wykonuję po strumieniem chłodnej wody, aby domknąć łuski włosa.





ODŻYWKA BEZ SPŁUKIWANIA


Po każdym myciu nakładam bardzo nie wielką ilość odżywki bez spłukiwania od połowy długości włosów aż po końce. Od dłuższego czasu stosuję tego typu produkt z firmy Joanna, a dokładnie odżywkę "Miód i Cytryna".








WCIERKA

Od dwóch miesięcy stosuję wcierkę Jantar. Zgodnie z zaleceniami po 3 tyg. stosowania robię kilkudniową przerwę. Początkowo rosło mi po niej mnóstwo baby hair, a skalp znacznie mniej się przetłuszczał, po ludzku mówiąc, włosy trochę dłużej niż zwykle zachowywały świeżość. Natomiast od ok. 2 tyg. nie zauważam już tak pozytywnych efektów. Baby hair praktycznie nie ma, a z przetłuszczaniem zaczęły się spore problemy. Sądzę jednak, że składa się na to kilka różnorodnych czynników, m. in. przerwa w piciu skrzypo-pokrzywy i totalny brak czasu na wykonanie soku jabłkowo-pietruszkowego. Mimo wszystko na razie nie odstawię Jantaru, tylko zacznę nową suplementację i wprowadzę zmiany w diecie...



ZABEZPIECZENIE KOŃCÓWEK

W tym celu stosuję od ponad pół roku odrobinę oleju kokosowego i kroplę żelu hialuronowego z alantoiną i pantenolem. Przed rozpoczęciem stosowania tych produktów moją największą zmorą włosową było rozdwajanie, a nawet "roztrajanie" końcówek, co uniemożliwiało zapuszczenie włosów o klika cm więcej niż za łopatki, gdyż końce musiałam bardzo często podcinać. Po kilkutygodniowym stosowaniu tego duetu problem praktycznie zniknął, a włosy wreszcie nie musiały co chwilę tracić na długości, właściwie to nie pamiętam kiedy ostatnio je skracałam. Dopełnieniem tego pozytywnego wpływu na moje końce jest jeszcze połysk bez obciążenia i nawilżenie, które ciężko mi uzyskać bez tych produktów.




Tak wygląda moja pielęgnacja w wersji hardcore. Jeśli nie mam czasu na zrealizowanie wszystkich kroków, ograniczam się do mycia, nałożenia odżywki bez spłukiwania, wcierki Jantar oraz zabezpieczenia końcówek.


DIETA I SUPLEMENTACJA

Tu dochodzimy do sedna sprawy - "jesteś tym co jesz". Muszę przyznać, że ciężko mi niestety wprowadzić pewne produkty czy dania z nich przyrządzone do mojej diety z czysto prozaicznego powodu - chroniczny, niekontrolowany, niechciany brak czasu, ale będę się starać jeszcze bardziej! A to dlatego, że przekonałam się na własnych włosach i skórze, że naprawdę WARTO. Najlepsze rezultaty na swoich włosach widziałam, gdy stosowałam powyżej opisane zabiegi pielęgnacyjne równocześnie z prawie codziennie pitym koktajlem jabłkowo-pietruszkowym, naparem ze skrzypo-pokrzywy, zażywaniem preparatu drożdżowego oraz jedzeniem większej niż zwykle ilości warzyw oraz różnego rodzaju otrębów. osy rosły jak zwariowane (co w moim przypadku wcześniej graniczyło z cudem), pojawiało się mnóstwo baby hair, i co ważne wypadało mi naprawdę niewiele włosów. Teraz mam przerwę w piciu pokrzywy, ale już niedługo wrócę do zażywania drożdży, bo z piciem mi nie wyszło. Staram się kilka razy w tygodniu pić soki warzywne (ostatnio z firmy Fortuna). Od jutra zacznę również pić siemię lniane.

sobota, 6 października 2012

15 Hair Project - Post 2 "Najgorszy produkt"

Hej,
dziś w ramach 15 HP opis bubla, który zrobił moim włosom krzywdę. Był jednak na tyle sprytny, że przez dość długi czas udawał wręcz ich przyjaciela i wybawcę. Był naprawdę podstępny, gdyż miał za sobą rzeszę wielbicielek, fantastyczne opinie na wszelkich portalach urodowych w kraju i zagranicą - gwiazdor jednym słowem. W dodatku pochodził z "profesjonalnego" grona włosowych ulepszaczy (w czasie, gdy ja go używałam, bo później szturmem wdarł się na strony pism kobiecych i półki drogeryjne). Do rzeczy, oto wcielone ZŁOoo


Tak, tak chodzi o okrzyczany swego czasu "jedwab" Biosilk.  Jak już wspomniałam, początkowo, produkt mnie zachwycił, moje falowane włosy z natury zawsze suche na końcach cudownie po nim lśniły, wystarczyła maleńka ilość i było pięknie, włosy jak nie moje. Używałam go pod prostownicę lub po prostu, żeby dodać włosom blasku (zwłaszcza końcówkom). Ogólnie wtedy miałam totalną "fazę" na produkty profesjonalne i wydawałam sporo pieniędzy na ich zakup, Biosilk szczególnie drogi nie był, ale był "profesjonalny", więc wtedy w moim mniemaniu najlepszy... (głupota nie boli, a szkoda...). Po pewnym czasie (ciężko mi sobie teraz przypomnieć po jakim dokładnie - wydaje mi się, że po ok. pół roku, może kilku miesiącach) z moimi włosami zaczęło się dziać coś strasznego, miałam przesuszone włosy na połowie długości, a nie tylko na końcach jak zazwyczaj. Można śmiało powiedzieć, że to było totalne siano. Oczywiście wtedy nawet mi do głowy nie przyszło, że winowajcą może być "cudowny inaczej" Biosilk. I tu wpadłam w błędne koło, włosy były okrutnie przesuszone, więc trochę je podcinałam, a później znowu dawaj - "jedwab", no przecież to jedwab - tylko on może mnie uratować. Gdy sytuacja się powtórzyła, a ja nie miałam już najmniejszej ochoty na podcinanie włosów, zaczęłam zgłębiać skład Biosilka, szukać opinii, na przeróżnych portalach i gdzieś dokopałam się do  informacji, że jest jednak sporo osób narzekających na przesuszenie włosów prawdopodobnie po tym produkcie. Później nastąpiła analiza składu i wszystko było jasne - alkohol i to w czołówce. Odrzuciłam Biosilka, podcięłam włosy zaczęłam stosować olej kokosowy na końce i surprise stan końcówek zaczął się niesamowicie poprawiać. Od tego czasu sporo się jeszcze zmieniło w mojej pielęgnacji włosowej, ale jestem pewna, że do Biosilka nigdy nie wrócę i nie dam mu kolejnej szansy. Swoją drogą, firma Farouk - producent nieszczęsnego "jedwabiu" największe "halo" robiła z faktu jaki to on jest naturalny... Przykre jak łatwo dajemy się złapać w sieć złudnych obietnic...  
 Zastanawiał mnie też dość długo fakt, dlaczego ten bubel ma tyle znakomitych recenzji i doszłam do wniosku, że być może niektóre dziewczyny stosują go tylko od czasu do czasu lub po prostu nie są w stanie powiązać tych dwóch zależności: Biosilk (alkohol) - wysuszenie. Nie wiem może się mylę. Może któraś z Was ma inne zdanie na temat tego produktu? Ja wiem, że już NIGDY go nie użyję.

Obok jedwabiu mogłabym jeszcze postawić drugiego złoczyńcę z tej serii mianowicie "Protective Thermal Shield Spray", czyli produkt służący jako ochrona przy stylizacji włosów na gorąco, myślę, że działa równie niekorzystnie jak biosilkowy jedwab - mnóstwo alkoholu a później mnóstwo problemów na głowie. 


A które kosmetyki do włosów zrobiły Wam najwięcej krzywdy?

piątek, 5 października 2012

15 Hair Project - Post 1 "Włosy, które mnie inspirują"

Od zawsze bardzo podobały mi się wszelkie fryzury typu "push up" i w tej kwestii bezapelacyjnie inspirują mnie włosy (nie ważne czy rozpuszczone, czy upięte) a la Brigitte Bardot. Uwielbiam uczesania, które dodają maksymalnie objętości z tyłu głowy i u nasady włosów. Samej bardzo ciężko uzyskać mi taki efekt. Po pierwsze dlatego, że moje włosy są cieniutkie, rzadkie i słabo wycieniowane (celowo, ale o tym kiedy indziej) no i do tego wszystkiego w okresie niemowlęcym chyba za dużo leżałam na pleckach ;), bo mam dość mocno spłaszczoną czaszkę, o ironio losu, dokładnie w miejscu gdzie chciałabym mieć największy "push-up" ;)






Kolejną inspiracją są dla mnie włosy rodem z pokazów Victoria's Secret - ultra kobiece, sexowne, długie i falowane...



Na koniec pozostawiłam najlepsze... Totalną inspiracją są dla mnie włosy naszych rodzimych włosomaniaczek. W szczególności motywację i inspirację czerpię z publikowanych przez dziewczyny "włosowych historii", które są niezbitym dowodem na to, że nawet z najgorszej włosowej opresji da się wyjść wkładając w to trochę wysiłku. Wcale nie kosztem jakiś ogromnych wyrzeczeń, czy dużych nakładów finansowych. A co najważniejsze nie jest to efekt sztabu profesjonalistów czy sztucznych dopinek! I tutaj nie mogłabym nie wkleić linku do moich dwóch największych guru włosowych.
Są to:
Anwen z bloga http://anwena.blogspot.com/

i http://www.blondhaircare.com/


A jaki rodzaj włosów Was inspiruje najbardziej?

15 Hair Project

Hej,

dziś zdecydowałam się wziąć udział w "15 Hair Project" utworzonym przez Anię z bloga http://aniamaluje.blogspot.com Projekt polega na tym, aby lepiej poznać swoje włosy, usystematyzować co już o nich wiemy, podzielić się swoim spostrzeżeniami itd. w 15 postach, których tytuły wklejam poniżej. Od marca zeszłego roku zaczęłam walkę o dłuższe włosy, muszę przyznać, że na razie nie poległam. W moim przypadku apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego też teraz toczę podwójny bój - marzę o jeszcze dłuższych włosach i o znacznie większej objętości.



czwartek, 4 października 2012

Recenzja podkładu Wake me up, czyli rozbudzacz od Rimmel

Dziś recenzja podkładu, którego używam stosunkowo od niedawna, bo od ok. 2-óch tygodni. Jednakże stosowałam go prawie codziennie, także mam już wyrobione zdanie na jego temat. Do rzeczy:




Pojemność:
30 ml

Kolor:
200 - soft beige

Konsystencja:
dość lejąca, jednak nie za rzadka, z drobinkami rozświetlającymi

Cena:
W promocji ok. 32 zł

Dostępność:
Większość drogerii kosmetycznych

Zapewnienia producenta:
Podkład, który pobudza cerę. Sprawia, że promienieje blaskiem. Nadaje skórze nieskazitelny wygląd. Działa natychmiast przeciw oznakom zmęczenia. Zawiera peptydy i nawilżający kompleks witaminowy.

Moje spostrzeżenia:
Celem wyjaśnienia - mam cerę mieszaną z tendencją do przetłuszczania w strefie T, o dość nierównym kolorycie,z zaczerwienieniami zwłaszcza w kącikach nosa i z dość mocno widocznymi porami. Jestem świadoma, że podkłady rozświetlające przy moim typie cery to spore ryzyko, jednakże ostatnimi czasy moją największą zmorą jest uwidaczniający się na twarzy brak wystarczającej ilości snu i dlatego skusiłam się na ten produkt.

Zacznę od koloru, gdyż w tej kwestii zawsze jest mi bardzo trudno znaleźć odpowiedni podkład. Tutaj z kolorem trafiłam w dyszkę.

Aplikacja nie jest kłopotliwa. Nakładam go palcami i jest naprawdę w porządku. Nie trzeba się dużo napracować, aby uzyskać efekt bez smug.

Efekt tuż po nałożeniu  jest bardzo zadowalający, twarz wygląda na bardziej wypoczętą, drobinki nie są bardzo widoczne (chyba, że w słońcu). Krycie jak dla mnie średnie, jeśli mamy coś więcej do ukrycia pojawiają się komplikacje. Mimo wszystko cera daje wrażenie promienności i wyspania.

Efekt po kilku godzinach już nie jest taki pozytywny. Po ok. 2 godzinach zauważam lekkie świecenie skóry, mimo wcześniejszego utrwalenia pudrem matującym. A po kilku godzinach jest już tylko gorzej...
Do tego mam wrażenie, że moje mocno "otwarte na świat" pory jeszcze bardziej się otwierają. Trochę lepiej sytuacja wygląda w chłodniejsze dni, zaczynam się wtedy świeci po ok. 3 - 4 godzinach.

Podsumowując na chwilę obecną "wake me up'a" oceniam na 3/5, ale dam mu jeszcze szansę w czasie chłodniejszych temperatur. Myślę, że posiadaczki skóry suchej lub normalnej bez tendencji do błyszczenia prawdopodobnie będą z tego produktu zadowolone. Na zakończenie nasuwa mi się jeszcze jeden wniosek - sen to najlepszy kosmetyk... Szkoda, że nie mogę wyeliminować jego deficytu... Tymczasem będę poszukiwać innych metod rozświetlenia i "obudzenia" buźki. I tutaj przypomniałam sobie o pewnym serum z Biochemii Urody, do którego prawdopodobnie wrócę i zrecenzuję.


OOTD 1 (Oct) coffee with milk

Hej,
dziś mój pierwszy outfit of the day lub, jeśli ktoś woli strój dnia. Jest to zestaw na ciepły jesienny dzień. Zdaję sobie sprawę, że zdjęcia pozostawiają dużo do życzenia. Nie przypuszczałam jakie to wymagające zadanie; znalezienie odpowiedniego miejsca, odpowiedniego światła, ułożenie rąk itd. ... W każdym razie "practice makes perfect", czyli przede mną jeszcze duuuużo pracy i samodoskonalenia w tym temacie :) Zatem proszę o wyrozumiałość.







żakiet - Mosquito | tank top - H&M | naszyjnik - House | spodnie - Vigoss Jeans | buty - exclusiv (kupione w sklepie Szafa Butów)



środa, 3 października 2012

Ulubieńcy - wrzesień '12

Czas na moich pierwszych publikowanych ulubieńców. Wybrałam kilka produktów kosmetycznych i kilku ulubieńców "niekosmetycznych". Oto oni:


Olejek Khadi


 

Skład:
Olejki naturalne:
Sesamum Indicum Oil(Sesamol),
Cocos Nucifera Oil(Kokosnubol),
Ricinus Communis Oil(Castrol),
Eclipta Alba (Bringaraj),
Bacopa Monnieri (Brahmi),
Rosmarinus Officinalis Oil(Rosmarin),
Citrullus Colycynthis (Koloquinthe),
Sida Cordifolia (Bala),
Butea Monosperma (Palasa),
Gunja Abrus Precatorius (Gunja),
Trigonella Foenum Graecum (Bockshornklee),
Daucus Carota Oil (Karottenol),
Cinnamomum Camphora (Kampfer),
Vinca Rosea (Immergrun),  
Lanalool**, Limonene**
 
Pojemność:
210 ml

Zapach:
 Mocno ziołowy, na początku był dla mnie zbyt duszący, ale się przyzwyczaiłam. Jednakże, wrażliwcy nosowi mogą się z Khadi z tego powodu nie polubić. Zapach utrzymuje się aż do zmycia produktu.

Konsystencja i kolor:
Oleista, gęsta konsystencja. Kolor złoty.

Zastosowanie:
Olejek w bardzo niewielkiej ilości nakładamy na nieumyte włosy i przede wszystkim na skalp (czyli skórę głowy) przy okazji go masując (taki zabieg rozgrzewa skórę głowy, pory otwierają się i więcej dobroczynnych składników olejku wnika w skórę, czyli działa intensywniej). Po min. 2 godz. myjemy włosy).


Wydajność:
Mega wydajny. W ciągu miesiąca zużyłam może ok. 12 - 15 ml

Cena:
ok. 53 zł

Dostępność:
Przede wszystkim sklepy internetowe. W moim mieście dostępny na stoisku z naturalnymi kosmetykami w dużej galerii handlowej.

Moje spostrzeżenia:
Olejek Khadi jest ulubieńcem nie jednej włosomaniaczki. Moim został w tym miesiącu. Używam go od końca sierpnia, stosuję go ok. 2-3 razy w tygodniu, jeżeli mam możliwość to przed każdym myciem, czyli co drugi dzień, ale ostatnio z totalnego braku czasu rzadziej. Najlepsze rezultaty dostrzegam, gdy pozostawiam go na włosach przez min. 5 godz. lub na całą noc. Włosy pięknie po nim błyszczą, mam wrażenie, że są dobrze nawilżone i co najważniejsze rosną szybciej niż normalnie (aczkolwiek nie przypisywałabym tych zasług tylko i wyłącznie temu olejkowi, gdyż pielęgnacja moich cienkich, przetłuszczających się u nasady, suchych na końcach i falowanych włosów jest bardziej złożona, ale o tym kiedy indziej...). Najlepiej spisuje się w duecie z maską nawilżającą aloesową (ja używam Natur Vital). Trochę gorsze efekty zauważam po zastosowaniu go wraz z maską Biovax nawilżającą (migdałową), ale najwyraźniej moje włosy czują się po tej masce "przeproteinowane". Po stosowaniu czterech innych produktów do olejowania włosów bezapelacyjnie stwierdzam, że moje "pierze" jak na razie najbardziej polubiło wyżej wymieniony olejek.

 


Bronzer w pędzelku Victoria's Secret Bare Bronze


Pojemność:
4,25 g

Wydajność:
Średnio wydajny. Na pewno mniej wydajny niż tego typu produkty w kamieniu, ale nie jest źle.

Konsystencja:
Produkt sypki z mieniącymi się drobinkami.

Zapach:
Rewelacyjny. Bardzo przyjemny zapach perfum, nie utrzymuje się jednak na skórze.

Zastosowanie:
Produkt może być nakładany na różne części ciała. Nie tylko na twarz, ale np. na dekolt.

Cena: 
Niestety nie wiem. Otrzymałam go w prezencie.

Dostępność:
Obawiam się, że z tym może być problem. Z tego co się orientuję w Polandi mamy tylko jeden salon VS w Warszawie. Ewentualnie zawsze zostaje Allegro, eBay lub ciocia z Hamerykii jak w moim przypadku ;)

Moje spostrzeżenia:
W moim przypadku świetnie się sprawdza, gdy skóra twarzy jest opalona. Nakładam go tuż pod kościami policzkowymi.  Daje piękny odcień ciemniejszej opalizującej opalenizny. Świetnie wygląda nałożony na dekolt. Drobinki są dość mocno połyskujące, ale nie tandetne. Jednakże puder lepiej prezentuje się w makijażu wieczorowym, w sztucznym świetle, niż w dziennym. Jedyny minus to pędzelek. Posługując się tym pędzelkiem jestem w stanie zaaplikować odpowiednią ilość pudru, natomiast roztarcie go na twarzy jest żmudną i raczej "syzyfową pracą". Dlatego do rozcierania używam innego pędzla. Ogólnie bardzo udany puder.



Sztuczne rzęsy - Ardell, Demi Wispies, Black

Cena:
ok. 15 zł 

Dostępność:
Allegro

Moje spostrzeżenia:

Jeśli chodzi o sztuczne rzęsy, to we wrześniu miał miejsce mój debiut w roli "nosicielki" takowych. Zachęcona opiniami popularnych youtuberek zdecydowałam się właśnie na ten model. Nie żałuję. Rzęsy sprawowały się wzorowo na dwóch ślubach wraz z weselichami oraz na jednej całonocnej imprezie. Początkowo co chwilę kontrolowałam czy są na miejscu i czy nie wyglądam jak dziewczyna rodem z burleski, ale po kilku godz. totalnie o nich zapominałam. Przypominały mi o nich komplementy znajomych, więc efekt jak najbardziej pozytywny. Co więcej rzęsy po kilkukrotnym zastosowaniu wyglądają coraz lepiej - nie są sztywne. Używałam ich wraz z klejem duo, z którym stworzyły niezłe DUO ;) Jedyny minus - uzależniają, ale nie dam się, będę ich używać tylko od wielkiego dzwonu :)



Sukienka z baskinką - New Yorker


Cena: 
99 zł

Dostępność:
New Yorker (chyba już nie dostępna, kupiłam ją pod koniec sierpnia)

Moje spostrzeżenia:
Naprawdę nie chciałam wszechobecnej baskinki, naprawdę miałam jej dość w każdej możliwej blogowej stylizacji, naprawdę nawet przez myśl mi nie przeszło, że z moją figurą gruszki (szerokie biodra) mogłabym w tym dobrze wyglądać... Zmierzyłam z braku laku, gdyż poszukiwania sukienki weselnej spełzły na niczym. Zmierzyłam i podążyłam z nią szybkim krokiem do kasy. Mimo ogromnego dylematu pt. "Czerń na wesele?! - Are u fu**in crazy??" nie było już dla mnie ratunku. Ztuningowałam ją złotymi dodatkami. O jednym z nich za chwilę i tak obskoczyłam w niej dwie weselne imprezy. Na tym zdjęciu nie wygląda rewelacyjnie, ale nieskromnie mówiąc (co bardzo rzadko mi się zdarza) na właścicielce leży jak należy ;)



Bransoleta z Mohito


Cena:
29,90 (wyprzedaż)

Dostępność:
Obawiam się, że już niedostępna (kupiłam ja pod koniec sierpnia)

Moje spostrzeżenia:
 No co tu dużo mówić, marzyła mi się taka. Do tego była wyprzedaż, do tego na wyprzedaży trafiła się jej siostra bliźniaczka w kolorze srebrnym . Nie mogłam ich przecież rozdzielić ;) Tak więc mieszkają sobie u mnie razem w koszyczku z biżu. Złotą wybrałam do czarnej baskinki. Wygląda rewelacyjnie, zapina się na magnes i świetnie tuninguje nawet najprostszą stylizację. Oczywiście już na pierwszej imprezie uległa lekkiemu uszkodzeniu, bo mój  nastrój był nie co zbyt energetyczny i huknęłam nią w ścianę, co zakończyło się sporą rysą, ale i tak jej nie rzucę w kąt. Za bardzo się polubiłyśmy.